19 grudnia 2010

Recenzja: Maska-peeling hydroenzymatyczny Tołpa

Maseczek w saszetkach zawsze nakupuję masę - myślę sobie zawsze 'to takie małe, szybko zużyję' - ale oczywiście przy ilości jaką posiadam opornie mi to idzie. Moja skóra przez te mrozy i odstawienie hormonów strasznie wariuje - ciągle mam jakieś krostki, przesusza się, łuszczy (zresztą nie tylko ze skórą mam problem - moje włosy nie bardzo chcą się kręcić odkąd temperatura jest ujemna).
Okazało się, że:
  • kremy z kwasami mnie bardzo wysuszyły i niczym nie mogę nawilżyć skóry, więc kwasy poszły w odstawkę
  • używam ostatnio samych maseczek oczyszczających, głównie z glinką, więc wyjęłam maski nawilżające i łagodzące
  • krem regenerujący nie działa tak jak bym chciała, więc zamieniłam go na serum i krem nawilżający i już widzę poprawę
Mam sporo maseczek nawilżających, więc skorzystam z okazji i będę je regularnie używać. Na pierwszy ogień poszła Maska-peeling hydroenzymatyczny Tołpy.



Przeznaczenie: skóra wrażliwa, odwodniona i podrażniona, szorstka i zrogowaciała
Opis: Innowacyjny, hypoalergiczny preparat łączący działanie peelingu enzymatycznego i maski nawilżającej. Delikatnie usuwa zrogowaciały naskórek jednocześnie nawilżając skórę. Doskonale wygładza, rozjaśnia, przywraca witalność i poprawia kondycję skóry. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia, zapewnia uczucie komfortu eliminując objawy napięcia i stresu skóry. Po zastosowaniu preparatu skóra jest odnowiona i wygładzona, odzyskuje zdrowy koloryt oraz uczucie czystości i świeżości.
Stosowanie: Preparat nanieść na oczyszczoną skórę twarzy, szyi i dekoltu, omijając okolice oczu. Po 10-15 minutach rozmasować zwilżonymi dłońmi, następnie spłukać wodą. Stosować 1-2 razy w tygodniu. Regularne stosowanie maski-peelingu zwiększa przyswajalność substancji aktywnych zawartych w kolejno stosowanych preparatach pielęgnacyjnych.
Moja opinia: Maska ma konsystencję rzadkiego kremu o roślinnym zapachu - nic specjalnego. Po zmyciu skóra jest bardzo gładka, suche skórki zniknęły (następnego dnia były tylko w jednym miejscu). Nawilżenie jest bardzo odczuwalne, nie trzeba nakładać od razu kremu na skórę. Spryskałam twarz tonikiem jakąś godzinę temu i nadal mam miękka, nawilżoną skórę, która nie krzyczy 'pić!'. Jestem pod dużym wrażeniem tego produktu i na pewno będę do niego wracać.
Kiedyś ta maska była dostępna w tubie, teraz na stronie Tołpy widnieje jedynie w podwójnej saszetce - szkoda, bo wolałabym większą pojemność ;)

Dla zainteresowanych skład maseczki

17 grudnia 2010

Recenzja: Odżywka do włosów Zitronenblüte Aprikose marki Alverde


Odżywkę kupiłam podczas pobytu w Berlinie - jak ja żałuję, że marka nie jest dostępna u nas i że nie kupiłam więcej produktów do włosów... Ale teraz już wiem, co wsadzać do koszyka następnym razem ;)
Seria Zitronenblüte Aprikose polecana jest do włosów matowych i łamliwych. Kwiat cytryny i morela sprawiają, że włosy mają jedwabisty połysk i łatwo je rozczesać. Seria polecana do wszystkich rodzajów włosów. Odżywka jest wegańska, nie zawiera silikonów.



Odżywka jest dość gęsta, ale z łatwością można ją rozprowadzić na włosach - dzięki konsystencji wystarczy odrobina, co sprawia, że kosmetyk jest bardzo wydajny (a przy okazji nie spływa z dłoni). Pięknie pachnie - nie nachalnie, świeżo, lekko cytryną i morelami. Niestety zapach nie utrzymuje się bardzo długo na włosach.
Ważna informacja dla niektórych osób - jest wegańska i nie zawiera silikonów. Wiem, że są osoby, które myją włosy odżywką - mam wrażenie, że Alverde delikatnie się pieni, co może ułatwiać jej stosowanie w ten sposób.
Włosy bardzo łatwo się rozczesują, są gładkie i miękkie - wręcz jedwabiste i 'lejące się' . Na pewno wypróbuję jeszcze jakieś kosmetyki do włosów tej firmy.
Kosztuje ok. 2 euro.

Tutaj możecie zapoznać się z asortymentem marki (opisy niestety po niemiecku, ale translator nieźle sobie z nimi radzi ;) można też przejrzeć składy poszczególnych produktów)

Super nagrody w fajnych konkursach

Znalazłam dwa fajne konkursy, w których można wygrać produkty marek, które bardzo lubię. Jeden to giveaway u The Shades Of You - możemy wygrać bardzo fajny zestaw pędzli MAC z nowej, limitowanej kolekcji Tartan Tale. Koniec 22 grudnia.


Drugi to konkurs na facebooku, w którym można wygrać super zestaw kosmetyków Rogue Bunny Rouge. Bardzo prosty konkurs, któy koczy się 18 grudnia :)


Edycja: Jeszcze Dominika postanowiła zrobić rozdanie :) do wygrania 3 zestawy kosmetyków

10 grudnia 2010

Magda w kąpieli: Lush Christmas Eve Bubble Bar

Lush słynie z produktów do kąpieli - w końcu postanowiłam się na nie skusić. Na pierwszy ogień poszły produkty z kolekcji świątecznej - głównie ze względu na to, że są limitowane i mogą wkrótce zniknąć.
Lush ma 3 rodzaje produktów, które wrzucamy do wanny: baths melts - produkt, który zawiera w sobie dużo olejów - wkładamy go do wanny, rozpuszcza się tworząc bardzo odżywczą, natłuszczającą kąpiel; bath ballistics, czyli popularne kule do kąpieli oraz bubble bars - tworzą one cudowną pianę.


Christmas Eve należy do kategorii Bubble Bar. Lush poleca użycie Christmas Eve po świątecznej, nerwowej bieganinie np. za prezentami ;)




Produkt: niebieska spłaszczona kula z żółtym księżycem, całość pokryta czymś w rodzaju brokatu- miałam kiedyś takie kółeczka do zdobienia paznokci, ale nie wiem jak się fachowo nazywają; lekko wilgotna w dotyku. Z łatwością można pokruszyć ją w dłoniach.
Sposób użycia: kostkę lub jej kawałek kruszymy pod bieżącą wodą; wymieszałam dokładnie i 'roztrzepałam' wodę w wannie, żeby równomiernie rozprowadzić produkt, dzięki czemu powstało więcej piany.
Zapach: kwiatowy - nie wyczuwam jaśminu, ale wymieszane różne kwiaty; nie jestem wielbicielką kwiatowych woni, ale ten mi się nawet podoba - absolutnie nie przypomina nic co można dostać pod nazwą 'kwiatowy zapach' w polskich drogeriach. Wg strony Lusha użyto olejku ylang ylang, absolutu jaśminowego oraz ekstraktu z gardenii.
Kąpiel: woda zabarwiła się na jasny, spokojny odcień niebieskiego, powstało bardzo dużo piany, która długo utrzymywała się w wannie (wiele kosmetyków owszem robi fajną pianę, która bardzo szybko znika). Polecam kąpiel z ta kostka przed snem lub po bardzo stresującym dniu - byłam bardzo zrelaksowana, prawie zasnęłam w wannie, co mi się nie zdarza. Woda w dotyku stała się jedwabiście miękka za sprawą sproszkowanego mchu irlandzkiego  - świetne uczucie, skóra po kąpieli jest delikatnie nawilżona, nie ma konieczności używania balsamu.
Cena: £2.60/100g - podzieliłam ją na dwie części, ale czytałam, że niektórzy dzielą ją nawet na 4!


Podsumowując: bardzo polecam zestresowanym osobom oraz fankom kąpieli w pianie :)

5 grudnia 2010

Zużycia listopadowe :)

Listopad się już skończył, więc czas na kolejną porcję zużyć - wcześniejsze listopadowe zużycia wraz z krótką recenzją znajdziecie tutaj. Miesiąc można zaliczyć do udanych pod względem zużyć :) nie przypominam sobie żadnych większych zakupów kosmetycznych (oprócz kolejnej brązowej kredki chyba nic szczególnego nie kupiłam).


Wyszczuplający żel modelujący Garnier - nic szczególnego - może minimalnie napina, ale chyba raczej przez zawartość alkoholu. Można sobie odpuścić.


Chusteczki z kwasem mlekowy Cleanic - mój faworyt, nie zliczę ile opakowań zużyłam. Świetne przede wszystkim w podróży.


Peeling drobnoziarnisty Nantes - duża pojemność, ale średnia jakość. Cieszę się, ze go zużyłam, bo działał mi na nerwy. Krem z drobinkami, które mało co peelingują. Nie warto.


Peeling do stóp PediSation - zachwycałam się nim tutaj - szkoda, że już się skończył, na pewno do niego wrócę.


Kremowy peeling Dr Irena Eris - nie widzę go na stronie, jest tylko cukrowy, mam nadzieję, że go nie wycofali. Bardzo fajny peeling, najczęściej stosowałam go na sucho. Jest bardzo przyjemny w użyciu - mam wrażenie, że używam czegoś luksusowego - chyba ze względu na jego kremową konsystencję. Fajne opakowanie, jest ostry. Lubię dawać tą linię w prezencie, bo ładnie się prezentuje.


Sztyft na wypryski Cleanance Avene -nie powalił mnie na kolana, ale chyba dlatego, że tego typu produkty rzadko na mnie działają. Nie kupiłabym go sama, ale niestety dostałam, więc zużyłam. Wygodna forma, jest bezbarwny, więc można go nosić w torebce i w razie potrzeby nakładać na krostki w ciągu dnia.


Szampon w kostce Seanik Lush - mój ulubiony szampon. Świetnie oczyszcza włosy, nie trzeba używać ponim odżywki, żeby rozczesać włosy. Przyjemnie pachnie, dzięki zawartości soli morskiej i alg zwiększa objętośc włosów i sprawia, że są błyszczące.


Luminizing Color Powder Shiseido - puder w najjaśniejszym odcieniu 01, raczej nie dawał koloru, ale pięknie rozświetlał skórę. Na początku byłam nim zachwycona, później już mniej, ale ciężko powiedzieć czemu - chyba po prostu szybko się nudzę kosmetykami - wolałabym mniejsze opakowania. Opakowanie zostawiam, bo za granicą można kupić do niego wkłady. Ma świetny gruby pędzelek, co się rzadko zdarza jeśli chodzi o pędzelki dodawane do pudrów.


Błyszczyk Addict Ultra Gloss Dior - stara wersja, ale bardzo fajna. Sprawia, że usta lśnią niczym tafla. Piekny jasnoróżowy, przejrzysty kolor. Szkoda, że już się skończył, ale mam nową wersję błyszczyka, która teoretycznie jest lepsza - jak będzie, zobaczymy. Ma wygodny krótki pędzelek.

2 grudnia 2010

Sprawdź, czy wygrałaś w giveawayu! :)

 http://www.fungiftideas.org

Ogromnie Wam dziękuję za tak liczny udział w giveawayu :) nie spodziewałam się, że będzie tak popularny.


Nagrodę główną, czyli zestaw składający się z podkładu Bourjois, tuszu Shiseido, cieni Maybelline, lakieru Bell i szminki Golden Rose otrzymuje PANNAJOANNA :) serdecznie gratuluję, mam nadzieję, że kosmetyki przypadną Ci do gustu :)


Odzew był tak liczny, że postanowiłam stworzyć nagrodę-pocieszenia. Zdecydowałam o tym dopiero podczas robienia listy osób biorących udział w giveawayu. Nagroda wędruje do użytkowniczki KIZIA-MIZIA - jeśli chcesz mogę napisać co wygrałaś albo wyślę Ci niespodziankę :)



Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję za tak liczny odzew. Postaram się zorganizować w nowym roku kolejne giveawaye :)

29 listopada 2010

Ogloszenia parafialne :)

Wyniki giveawaya ukażą się wkrótce - nie spodziewałam się aż takiego odzewu i przygotowanie listy osób, które wzięły w nim udział może chwilę potrwać.

Przy okazji pokażę Wam, co wygrałam w giveawayu Hexxanny :) pierwszy raz udało mi się wygrać w giveawayu, wszystkie lakiery bardzo mi się podobają; nie miałam okazji testować wcześniej ani Seche ani Xtreme Wear Sally Hansen.

28 listopada 2010

Moje kredki do oczu

Przyznam, że nigdy nie byłam wielką fanką malowania oczu kredką, wystarczały mi same cienie. Jednak od pewnego czasu w mojej kosmetyczce zagościły kredki i właściwie na stałe się zadomowiły - używam ich do większości makijaży.


Do niedawna miałam np. 3 czarne kredki (akurat tego koloru używam najrzadziej), ale zredukowałam ilość kredek do 1 sztuki z danego koloru - wyjątkiem są brązowe, ale one najszybciej się zużywają, bo beże i brązy to moje ulubione odcienie w makijażu :)
Preferuję średnio miękkie kredki, dobrze napigmentowane odcienie; często rozcieram kreskę dodatkowo cieniem.



Make Up Store, MAC, Rouge Bunny Rouge, Bourjois, YSL, MAC, Joko


Make Up Store (odcień Crazy Lazy) - rzadko spotykany kolor w drogeriach, zresztą w ofercie firma ma masę innych zwariowanych odcieni. Bardzo miękka, trwała, łatwo ją nałożyć na powiekę. Niestety, rzadko ją stosuję, bo najczęściej nie pasuje mi do makijażu; no i jest to wybitnie wakacyjny kolor ;)

MAC (odcień Sense of Style) - świetny kolor, przypomina mi niebiesko zielonkawe dżinsy. Jest dość ciemna z fajną opalizacją - udało mi się ją uchwycić na zdjęciach :)

Rouge Bunny Rouge (odcien Vera) - moje wielkie odkrycie i wielka miłość od pierwszego użycia. Kocham ten kolor - ni to granat, ni niebieskość - mega intensywny kolor, pięknie połyskuje. Uwielbiam ją używać z fioletowymi cieniami :)


Bourjois (odcień Smoked Brown) - fajna kredka za niewielkie pieniądze. Producent zaleca ją do zrobienia smokey eyes; na końcu mamy pędzelek - nie wierzyłam, że może się przydać do czegokolwiek, ale okazało się, że kredka jest miękka i z łatwością można ją rozetrzeć pędzelkiem!


YSL (nr 2) - wolę ją troszkę bardziej niż Bourjois ze względu na ciemniejszy, czekoladowy odcień, ale jakościowo Bourjois wcale nie odbiega od YSL. Z drugiej strony kredki znajduje się ścięty aplikator do rozcierania; w opakowaniu znajdziemy temperówkę.

MAC (odcień V) - chyba najmniej lubiana przeze mnie kredka, a właściwie kredko-cień, bo może być stosowana na całą powiekę. Najczęściej rozcieram na niej cienie, ma fajny kolor, jest dość gruba, więc szybko można nią zrobić makijaż. W końcówce opakowania ukryta jest temperówka. Niestety, ma potworny zapach starych świecowych kredek.


Joko (nr 452) - totalne zaskoczenie, kredka jest miękka i rewelacyjnie kryje, jest bardzo czarna. Oddałam wszystkie inne czarne kredki np. słynną kredkę Urban Decay! Z drugiej strony ma gąbkowy aplikator do rocierania.

22 listopada 2010

Zwariowałam, czyli znowu Lush

Oficjalnie ogłaszam, że jestem lushomaniaczką. Kolejne zamówienie w toku, a przecież dopiero odebrałam dużą paczkę!
Wielkie podziękowania dla Izy za zorganizowanie zamówienia i plotki kosmetyczne przy świątecznej kawie w Coffee Heaven - mam wrażenie, że wszyscy się na nas patrzyli jak na wariatki, gdy rozpakowywałyśmy, wąchałyśmy i testowałyśmy kosmetyki ;)

Zamówiłam głównie kosmetyki z kolekcji świątecznej, dwa produkty, które mi się skończyły i mydło waniliowe, które baaaardzo podobało mi się w sklepie, a teraz trochę jakby mniej...


Kostka do kąpieli Christmas Eve - kwiatowa kostka, która pomoże nam się zrelaksować
Kostka do kąpieli Bearded Lady - brodata pani, nic dodać, nic ująć ;)


Kostka do kąpieli Gingerbread House- uroczy, mały  piernikowy domek, niestety nie do zjedzenia
Kula do kąpieli Satsumo Santa - mandarynkowy mikołaj dla osób, które nie moga się go doczekać

 
Mask of Magnaminty - cudowna, glinkowa maseczka, którą trzeba mieć
Szampon Seanik - właśnie kończę pierwszą kostkę, bardzo go lubię
Peeling Sugar Plum Fairy - peeling cukrowy z kolekcji świątecznej


Mydło Angel's Delight - owocowe, kolorowe mydło o zapachu porzeczki
Mydło Snow Globe - bardzo orzeźwiające, cytrynowe mydełko
Mydło Vanilla in the Mist - słodka, ciepła i otulająca wanilia

Rozdanie u Kamili

Kamilka na swoim paznokciowym blogu robi dla nas konkurs - do wygrania oczywiście lakiery do paznokci ;) ale nie tylko - w skład nagrody pocieszenia wchodzą również różne próbki.


21 listopada 2010

IX Międzynarodowy Kongres i Targi Pielęgnacji Paznokci

Byłam dziś na targach paznokciowych w hotelu Sofitel Victoria. Ze względu na mamę musiałam zachować zdrowy rozsądek i wyszłam z 3 lakierami, a właściwie 2, bo jeden kupiłam dla niej ;)
Targi były maleńkie, wybór lakierów niezbyt duży. Widziałam słynne lakiery Color Alike, ale jakoś się nie mogłam zdecydować na żaden kolor - chyba zamówię je kiedyś z internetu albo kupię na następnych targach.
Było stoisko Świat Lakierów z fajną promocją - dwa lakiery w cenie jednego, ale wybór kolorów nie był powalający - chociaż myślę, że osoby, które nie mają aż tak dużej kolekcji jak ja na pewno coś by sobie ładnego wybrały :) na produkty SpaRitual była zniżka 20%. Na stoisku Euro Fashion zniżka na wszystko 10%, w Bass Cosmetics wzięłam lakier Nubar za 15zł (podobno regularna cena to 25zł).
No i oczywiście do kupienia była cała masa rzeczy do zdobienia i przedłużania paznokci, ale to mnie nie interesowało.


Top Coat EF, Nubar Red Ruby Glitz, SpaRitual Bon Apetit

Chodzicie na targi kosmetyczne? Kiedyś chodziłam na prawie każde, teraz rzadko chodzę, bo najczęściej mi się nie chce albo mam mega zapasy i nic nie potrzebuję albo bilet kosztuje krocie - przy niewielkich zakupach zupełnie się nie opłaca.

20 listopada 2010

Fresh is BEST


Głęboko oczyszczająca maseczka Love Lettuce dla każdego typu skóry. Ziemia fulerska i kaolin usuwają brud i oczyszczają pory, a olejek migdałowy i żel z wodorostów zmiękczają skórę.

Love Lettuce to jedna z tzw. świeżych maseczek Lusha. Nie zawiera konserwantów, dlatego musi być przechowywana w lodówce i zużyta w ciągu 2-4 tygodni. Ja część mojej maseczki zamroziłam - podobno nie traci swoich właściwości i polecają to niektórzy sprzedawcy Lusha. Opakowanie powinno starczyć na 3-4 razy, ale według mnie starcza na dłużej, w końcu to 45ml.

Love Lettuce jest jedną z najlepiej ocenianych maseczek Lusha. Kupując Love Lettuce mamy od razu zapewniony peeling, bo maseczka zawiera w sobie dużo kawałków skorupek migdałów - jeśli macie bardzo delikatną skórę to radzę uważać, bo są naprawdę ostre.

Ziemia fulerska jest podobna do glinki kaolinowej i ma świetne działanie absorpcyjne, poprawia cyrkulację krwi i jest polecana dla osób ze skóra tłusta i trądzikową. Drugi ważny składnik to chlorofilina, z tego co wyczytałam jest to bardzo silny antyoksydant, stosowana wewnętrznie usuwa toksyny z organizmu, działa przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie, poprawia krążenie, wzmacnia system odpornościowy itp. W połączeniu z olejkiem lawendowym w maseczce normalizuje produkcję sebum. Nadaje maseczce Lusha piękny, zielony kolor.



Mam skórę mieszaną skłonna do przesuszania i nie mogłam się zdecydować, która maseczkę wziąć. Najlepiej oceniana jest Love Lettuce i Catastrophe Cosmetic. Podpytałam dziewczynę w Lushu jaką maseczkę poleca - okazało się, że ma skórę podobną do mojej i jest bardzo zadowolona z Love Lettuce. Maseczka bardzo przyjemnie pachnie. Nakładam ją na ok. 10-15 minut, zmywając robię masaż i przy okazji peeling. Maska zastyga na twarzy jak glinka (ale nie ściąga skóry) i niestety potrafi się pokruszyć, dlatego lepiej nie chodzić w niej po całym domu - chyba, że potrzebujecie pretekstu do sprzątania ;)
Po zmyciu skóra jest super gładka i super miękka. Mam wrażenie, że jest rozjaśniona, a pory lekko zmniejszone.
Wystarczy niewielka ilość, żeby pokryć strefę T lub całą twarz; maseczka jest wydajna, szkoda, że jest ważna tak krótko.

Skład: Agar Agar Gel (Gelidium cartilagineum), Kaolin, Honey, Fullers Earth, Glycerine, Almond Oil (Prunus dulcis), Ground Almond Shells (Prunus dulcis), Ground Almonds (Prunus dulcis), Lavender Oil (Lavandula angustifolia), Chlorophyllin (CI 75810), Geraniol, Limonene, Linalool, Perfume
Kosztuje 5 funtów za 45ml

16 listopada 2010

Podziel się linkiem do bloga


http://everything.typepad.com/blog/2009/02/i-love-blogging.html

Macie jakieś ulubione blogi, które często czytacie? A może same coś piszecie, a ja nie jestem Waszą obserwatorką? Przyznam, że ostatnio nie mam czasu na wyszukiwanie nowych blogów, także będę wdzięczna jeśli w komentarzach podrzucicie mi linki do Was :) lubię zrobić sobie poranną 'prasówkę' ;) i zobaczyć co nowego dzieje się w kosmetycznym świecie.

13 listopada 2010

Plan zużyć do końca roku!

http://www.nataliedee.com/archives/2008/Jul/

Podejście do projektu denko po raz kolejny, ale tym razem w nieco zmienionej formie. Muszę się wziąć za zużywanie zapasów, ale jak to zrobić, gdy tyle kosmetyków jest otwartych? Daję sobie czas do końca roku na zużycie poniższych kosmetyków - z niektórymi na pewno pójdzie mi bardzo łatwo, z innymi pewnie się trochę pomęczę, mam nadzieję, że 2 miesiące to odpowiedni czas na ich zużycie. Plan jest następujący: nie otwieram kolejnych kosmetyków z tej samej grupy, dopóki nie zużyję już otwartych.
  • błyszczyki - wytypowałam 3, innych nie tykam ;)
  • balsamy do ciała - totalna masakra, policzyłam ile mam mniej więcej w zapasach, wyszła liczba dwucyfrowa - lepiej to przemilczeć
  • pudry do twarzy - dwa prasowane powinnam skończyć, sypkiego chyba nie zużyję, ale w styczniu powinnam się z nim rozprawić
  • balsam do ust - otwarty jest tylko jeden i zostało go niewiele, ale w zapasach czekają chyba 3
  • baza pod cienie - chcę zużyć resztkę bazy Urban Decay, którą recenzowałam tutaj
  • korektor - również resztka z rozciętego opakowania
  • krem do rąk - końcówka jednego, drugi napoczęty
  • toniki - dwie końcówki, na pewno zużyję, bo tonik to podstawa mojej pielęgnacji
  • peelingi do twarzy - mam trzy i chciałabym zużyć chociaż jeden
  • żele pod prysznic - strasznie się rozmnożyły, nie sądziłam, że jest ich aż tyle - redukcja do sensowej ilości ;)
  • próbki i maseczki w saszetkach - masa próbek i masa maseczek; nie lubię używać próbek, ale w końcu trzeba się za nie zabrać.
 Trzymajcie kciuki :) a na razie prezentuję część zużyć z listopada - resztę pokażę pod koniec miesiąca.


Błyszczyk Maybelline ColorSensational Gloss w odcieniu Nude Peral - mój faworyt, którego używałam codziennie - szkoda, że już się skończył, bo zdeklasował wszystkie inne błyszczyki. Nie klei się, optycznie powiększa usta - może to kwestia odcienia, ale ten jest super naturalny na ustach. Ładnie pachnie, nie klei się, nie wysusza.
 

Świeża maseczka Love Lettuce z Lusha - tu zużycie jest troszkę 'naciągane', bo część maseczki zamroziłam, ale ponad pół opakowania na pewno zużyłam (nie zużyłabym całej przed terminem, a mam pootwierane jeszcze inne maseczki). Kolejny rewelacyjny produkt, który kupię jeszcze nie raz. Zrobię dokładniejszą recenzję z fotkami niedługo :)


Krem do twarzy Aquasource Biotherm - miniaturka, którą dostałam, dzięki wypełnieniu ankiety na stronie Biotherm - później można było ją odebrać ze specjalnym kuponem w wybranej Sephorze. Duże rozczarowanie, nie podoba mi się morski zapach ani konsystencja - niby pianka, ale po nałożeniu na twarz mam wrażenie, że składa się z samych silikonów.


Krem na dzień do skóry normalnej i mieszanej Mineral Flowers - fajne kosmetyki w fajnych cenach - przez długi czas na Mineral Flowers była promocja w Sephorze i można było dostać zestawy w świetnej cenie. Kremu na dzień używałam wieczorem - ten na noc zbyt mocno pachnie geranium, którego nie lubię. Jest bardzo treściwy, więc w mojej opinii nie nadaje się na dzień (chyba, ze do bardzo suchej skóry). Fajnie nawilża i ma świetny skład.


Krem-mus do skóry wrażliwej Lirene - dość nowa seria dla wrażliwców, w skład której wchodzi krem-mus, masło, balsam, serum i żel pod prysznic. Mam jeszcze masło z tej serii, ale zostawiłam je na chłodniejszą porę roku. Krem-mus nie ma bardzo lekkiej konsystencji - trzeba poświęcić chwilę na jego wsmarowanie; jest bardzo dziwny w dotyku - nieco silikonowy. Nieźle nawilża, ale chyba już do niego nie wrócę, bo pachnie za mocno - identycznie jak żel pod prysznic, który można powąchać w drogerii - krem jest szczelnie zapakowany ;)


Tabletki barwiące wodę  z Rossmanna - produkt dla dzieci ;) barwi wodę na czerwono-malinowy odcień, delikatnie pachnie. Nie radzę brać do ręki rozpuszczającej się tabletki - zabarwiona skóra i paznokcie gwarantowane! Na szczęście podczas dłuższej kąpieli schodzi ze skóry, ale podczas zwykłego mycia rąk nie pozbędziemy się barwnika z palców. Fajny gadżet, ale nie jest niezbędny ;)


Tonik łagodzący do skóry wrażliwej Dermika - jako tonik się sprawdza, ale niczym mnie nie ujął, dlatego chyba już do niego nie wrócę. Powinien spodobać się 'wrażliwcom' ze względu na skład. Nie ma zapachu i koloru. Nie podobało mi się zamknięcie - mało higieniczne.


Peeling solny do ciała NailTek - używam odżywek NailTek od wielu lat i uważam, że są świetne. Niestety, nie można tego powiedzieć o tym peelingu. Używany na suchą skórę 'daje' radę, ale na mokrą to porażka. Kryształki soli ślizgają się i rozpryskują, na sucho jest trochę lepiej, ale nie na tyle dobrze, żeby go polecać. Mała pojemność, wysoka cena i kiepskie właściwości złuszczające. Zdecydowane NIE.

Maseczka Naturia Joanna - zawsze chciałam ja mieć, ale albo nie było jej w sklepie albo miałam inne. Niestety kolejne rozczarowanie - ładnie pachnie, ale nie regeneruje, nie ułatwia rozczesywania, właściwie nie robi nic.

7 listopada 2010

Mój giveaway - zajrzyj i wygraj :)

Bardzo Wam dziękuję za tak liczne odwiedziny, naprawdę nie spodziewałam się, że ktokolwiek będzie mnie tu odwiedzał, czytał czy komentował to co piszę. Ciesze się, że to doceniacie, dlatego tak jak obiecałam mam dla Was małą niespodziankę. Przekroczyłam 100 obserwatorów i postanowiłam z tej okazji zrobić giveawaya! :)



W skład zestawu wchodzą:
  • podkład Bourjois Bio Detox w odcieniu Vanilla
  • tusz Shiseido Perfect Mascara Defining Volume - brązowa
  • poczwórne cienie Maybelline - Coture Chic
  • lakier do paznokci Bell - nr 309
  • szminka Golden Rose - nr 116
Uwaga! Maskara Shiseido została przetestowana kilka razy, resztka kosmetyków jest nową i świeża :)

Giveaway dostępny jest tylko dla obserwatorów mojego bloga (opcja obserwowania znajduje się w prawej kolumnie). Można uzyskać 2 dodatkowe losy, dzięki:

1. Notatce na blogu o moim giveawayu
2. Dodanie informacji o giveawayu  lub dodanie mnie do spisu blogów w bocznej kolumnie


Wylosowana zostanie jedna osoba - odpowiedź nie ma wpływu na wynik losowania - po prostu ciekawią mnie Wasze top produkty ;) kończymy 28 listopada o 23:59.

Pytanie brzmi - jaki jest Wasz ulubiony kosmetyk, który odkryłyście w tym roku? Proszę o odpowiedzi w postach pod tą notatką wraz z informacją czy jesteście moimi obserwatorkami (pod jakim nickiem) oraz czy spełniłyście któryś z dodatkowych warunków (z linkiem do bloga/notatki). Proszę o podanie maila kontaktowego - ułatwi mi to kontakt z osobą, która wygra :)

W przypadku problemów proszę o kontakt na polishmakeupbag@o2.pl

2 listopada 2010

Recenzja: Eyeshadow Primer Potion Urban Decay

Baza pod cienie to chyba najbardziej znany produkt marki Urban Decay. Zachwycają się nim dziewczyny na całym świecie - blogerki, youtubowiczki i forumowiczki ;)
W zeszłym roku podczas pobytu w Londynie kupiłam paletkę cieni, do której dołączona była m.in. miniatura tej bazy. Jak wyczytałam na stronie w Stanach duże opakowanie (10ml) kosztuje 18 dolarów i jest dostępne w trzech odcieniach: bezbarwnym, beżowym matowym i błyszczącym.
Mam wersję klasyczną w opakowaniu 3,7ml, które jest ważne 6 miesięcy (tego się nie da zużyć w pół roku, bo zużycie bazy ArtDeco, która ma 5ml zajęło mi dokładnie cały rok).


Baza lekko podbija kolor cieni i zwiększa ich przyczepność. Mam dość tłuste powieki i niemal wszystkie cieni mi się rolują lub znikają w ciągu dnia. Baza jest podstawą mojego makijażu. Ale wiecie co? Nie zauważyłam, żeby UD było lepsze niż baza ArtDeco. Są jakościowo bardzo porównywalne. Różnią się kolorami - UD oferuje kilka odcieni, ArtDeco tylko przezroczystą, ale zarówno wersję tradycyjną, jak i bezzapachową (pierwszą zużyłam i już do niej nie wrócę, bo zapach jest irytujący, ale bezzapachowa jest super - mam jeszcze niecałe pół sloiczka). W słoiczku AD grzebiemy palcem, UD ma wygodny aplikator.

Nie wiem kto wymyślił to opakowanie, ale jest wyjątkowo kretyńskie. Patyczkiem nie dało się już nic wygrzebać, ale zobaczcie ile produktu jeszcze zostało w środku! Przekonałam się o tym dopiero po rozcięciu opakowania! Zapełniłam ok. pół pojemniczka po jakiejś próbce z Douglasa. Taka ilość bazy starczy na naprawdę długie stosowanie, bo nakłada się jej bardzo niewiele.

Podsumowując jest to dobry produkt, ale jeśli macie dostęp do np. bazy ArtDeco czy innej, z której jesteście zadowolone to nie ma sensu śnić o tej ;) no i do szału doprowadzało mnie opakowanie, z którego złaziła farba (co widać na pierwszym zdjęcie, na którym trzymam fiolkę) - całe ręce miałam w drobinkach farby, które zostawały mi na twarzy i musiałam się męczyć z ich zdejmowaniem.