Lush cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem, co widać na blogach, youtubie i forum wizażowym :) wiele z Was nie wie co wybrać, a ja wypróbowałam większość produktów, które znajdują się w dziale Cleansers. Postanowiłam zrobić mini-przewodnik i opisać Wam moje wrażenia z używania tych kosmetyków. Mam cerę mieszaną, która lubi się przesuszać jednocześnie dość mocno się przetłuszczając w strefie T (skóra na policzkach jest normalna).
W dziale Cleansers znajdują się przeróżne produkty, które dla ułatwienia podzieliłam na kategorie - na stronie są ze sobą wymieszane.
Demakijaż
W tej kategorii mamy dwa kosmetyki - Ultrabland oraz w miarę nowy 9 to 5 Cleanser, którego nie miałam, ale wygląda na tradycyjne mleczko do demakijażu; podobno pachnie kwiatowo (niektórzy mówią, że trochę babcinie). Podobno Ultrabland to kremowa wersja Baby Face - czyli kostki do demakijażu, która niedawno została wycofana.
Ultrabland - ma konsystencję gęstego kremu o właściwościach mleczka, który z łatwością można nabrać na palce; niestety, jest potwornie tłusty i bardzo ciężko zmyć go z twarzy, dłoni i kranu; nawet przemycie skóry Fresh Farmacy, które lubi mnie lekko wysuszać, nic nie daje. Za radą Hexxany zmywam go mydełkami z Lusha - po Ultrablandzie zostaje tłustawa warstwa ochronna, myślę, że osoby z suchą skórą będą zachwycone. Dobrze zmywa makijaż z twarzy, trochę gorzej radzi sobie z tuszem - ale przyznam, że nie mam mu tego za złe, bo nakładam bardzo duże ilości tuszu, więc mało który kosmetyk sobie z tym radzi. Wielokrotnie czytałam, że Ultrabland śmierdzi, co mnie trochę dziwi, bo mój miał bardzo delikatny zapach. Jest to jedno z moich lushowych rozczarowań, więcej go nie kupię.
Oczyszczanie skóry
Tradycyjnie znalazłyby się tu żele, kremy i pianki, ale w Lushu przewrotnie mamy trochę inną konsystencję kosmetyków - dwie kostki, kremową, zbitą Aqua Marinę oraz trzy produkty, które rozrabiamy z wodą na pastę.
Angels on Bare Skin - pierwszy kosmetyk, który kupiłam w Lushu i od razu strzał w 10. Pachnie lawendą, łatwo rozrobić go na pastę. Zawiera drobinki migdałów, które bardzo delikatnie masują i peelingują skórę. Nie wysusza, a nawilża -
tutaj znajdziecie jego obszerną recenzję. Będzie dobry dla skóry normalnej, mieszanej i suchej; bardzo sucha i wrażliwa może go nie polubić przez zawartość drobinek, a dla tłustej może zbyt natłuszczać/nawilżać.
Herbalism - produkt do skóry tłustej i problematycznej. Znajdziemy w nim oczyszczająca glinkę, peelingujące kawałki migdałów i otrębów ryżowych, pobudzający krążenie rozmaryn, pokrzywę, która oczyszcza skórę z nadmiaru sebum i brudu oraz łagodzący rumianek. Nie lubię go za bardzo - ma okropny, octowy zapach i ciężko mi go było rozrobić na pastę - nie miałam tego problemu w przypadku innych kosmetyków. Spotkałam się z wieloma pochlebnymi opiniami na temat jego świetnego działania na trądzik.
Aqua Marina - miękki, różowy mus zawinięty w wodorosty do skóry podrażnionej. Brzmi cudownie, niestety do momentu powąchania. Wodorosty sprawiają, że produkt "pachnie" rybą... Wiem, że ma swoje fanki ze względu na właściwości uspokajające i łagodzące skórę, ale ja nie jestem w stanie znieść tego zapachu. Głównym składnikiem jest calamine (po polsku galman) - mieszanka tlenku cynku z tlenkiem żelaza o właściwościach antyseptycznych i łagodzących. Świetnie działa na wypryski, poparzenia słoneczne, ukąszenia owadów czy wysypkę. Czasem produkt pachnie bardziej galmanem niż wodorostami, ale to rzadkie momenty ;)
Fresh Farmacy - produkt składający się przede wszystkim z galmanu i rumianku, sięgamy po niego, gdy pojawia nam się krostka. Zawiera antybakteryjny i antyseptyczny olejek herbaciany oraz różany i lawendowy, które uspokajają skórę. Mam wrażenie, że czasem trochę wysusza mi skórę, dlatego używam go rzadko, chociaż ogólnie nieźle oczyszcza i trochę goi wypryski, dlatego warto go mieć. Kostka jest dość twarda, ale zarazem kremowa - mydlimy nią dłonie i powstałą pianą masujemy twarz.
Buche de Noel - świąteczna wersja Angels on Bare Skin. Pachnie świątecznym makowcem - wielbicielki tego przysmaku będą zadowolone :) zawiera bogate w witaminę C mandarynki, brandy, suszoną żurawinę, peelingujące drobinki migdałów i glinkę, która oczyszcza i zmniejsza pory. Dwa pierwsze składniki poprawiają krązenie krwi. Mam tylko próbkę, jest bardzo podobny do AOBS, ale troszkę bardziej wilgotny. Nie jestem wielką fanką makowca i na dłuższą metę nie mogłabym go używać, dlatego wybieram AOBS.
CoalFace - sprasowana wersją Dark Angels (opisanego poniżej w dziale peelingi). CF stosujemy jak mydło - spieniamy w dłoniach; zawiera małe drobinki, które dodatkowo peelingują skórę, ale jest ich naprawdę niewiele, więc spokojnie w razie potrzeby może być używany codziennie przez osoby z tłustą skórą. Mam tylko mały kawałek, nie zachwycił mnie na tyle, żeby kupić całą kostkę - wolę używać czegoś nawilżającego, bo Coal Face może trochę przesuszyć skórę.
Peeling
W tej kategorii znajdziemy dwa peelingi, oba mocno złuszczające, ale o różnych konsystencjach i zapachach.
Ocean Salt - peeling zarówno do twarzy, jak i ciała; w kremowej bazie zatopione są duże ziarenka soli, co może przerażać (zwłaszcza wrażliwców). Nie ma się czego bać - wystarczy delikatniej masować, sól się powoli rozpuszcza i peeling jest delikatniejszy. Ja się zakochałam w konsystencji peelingu - lekki, puszysty krem, który po zmyciu zostawia skórę miękką, gładką i nawilżoną. Niestety zapach nie przypadł mi do gustu, chociaż wielu osobom się podoba - sól, cytrusy i wódka to nie jest połączenie, które lubię ;)
Dark Angels - produkt, którego zapachu nie lubię, ale uwielbiam działanie. Pachnie anyżem, którego nie znoszę. Produkt jest czarny, po rozrobieniu na pastę okazuje się, że ma mnóstwo maleńkich, ale diabelnie ostrych drobinek. Przestrzegam przed zamawianiem go w celu codziennego oczyszczania skóry - to jest typowy peeling do stosowania 1-2 razy w tygodniu. Strasznie brudzi wannę/umywalkę, ale warto - skóra jest niesamowicie gładka. Polecany głównie do tłustej skóry ze względu na zawartość sproszkowanego węgla drzewnego i błota Rhassoul. W opakowaniu jest go naprawdę sporo - polecam kupowanie na spółkę z drugą osobą.
Inne
Do tej pojemnej ;) kategorii zaliczyłam maseczkę oraz Grease Lightning, czyli żel z olejkiem herbacianym, tymiankiem, aloesem i oczarem wirginijskim, który zmniejsza wypryski i zapobiega powstawaniu nowych. Nie miałam go i raczej nie będę miała, bo mało który produkt tego typu na mnie działa.
Mask of Magnaminty - maseczka, którą kupiłam podczas pierwszej wizyty w Lushu, dostępna w 2 pojemnościach - tą większą naprawdę ciężko zużyć, ja ją skończyłam chyba dopiero 2 miesiące po terminie. Pachnie mocno miętą i chłodzi - zmarzluchom polecam latem, bo zimą nie jest to najprzyjemniejsze uczucie ;) ma grube, ostre drobinki, więc podczas nakładania/zmywania możemy zrobić dodatkowo peeling skóry. Świetnie odświeża cerę, ściąga pory i oczyszcza skórę. Jest rewelacyjna i polecam ją każdemu.