29 listopada 2010

Ogloszenia parafialne :)

Wyniki giveawaya ukażą się wkrótce - nie spodziewałam się aż takiego odzewu i przygotowanie listy osób, które wzięły w nim udział może chwilę potrwać.

Przy okazji pokażę Wam, co wygrałam w giveawayu Hexxanny :) pierwszy raz udało mi się wygrać w giveawayu, wszystkie lakiery bardzo mi się podobają; nie miałam okazji testować wcześniej ani Seche ani Xtreme Wear Sally Hansen.

28 listopada 2010

Moje kredki do oczu

Przyznam, że nigdy nie byłam wielką fanką malowania oczu kredką, wystarczały mi same cienie. Jednak od pewnego czasu w mojej kosmetyczce zagościły kredki i właściwie na stałe się zadomowiły - używam ich do większości makijaży.


Do niedawna miałam np. 3 czarne kredki (akurat tego koloru używam najrzadziej), ale zredukowałam ilość kredek do 1 sztuki z danego koloru - wyjątkiem są brązowe, ale one najszybciej się zużywają, bo beże i brązy to moje ulubione odcienie w makijażu :)
Preferuję średnio miękkie kredki, dobrze napigmentowane odcienie; często rozcieram kreskę dodatkowo cieniem.



Make Up Store, MAC, Rouge Bunny Rouge, Bourjois, YSL, MAC, Joko


Make Up Store (odcień Crazy Lazy) - rzadko spotykany kolor w drogeriach, zresztą w ofercie firma ma masę innych zwariowanych odcieni. Bardzo miękka, trwała, łatwo ją nałożyć na powiekę. Niestety, rzadko ją stosuję, bo najczęściej nie pasuje mi do makijażu; no i jest to wybitnie wakacyjny kolor ;)

MAC (odcień Sense of Style) - świetny kolor, przypomina mi niebiesko zielonkawe dżinsy. Jest dość ciemna z fajną opalizacją - udało mi się ją uchwycić na zdjęciach :)

Rouge Bunny Rouge (odcien Vera) - moje wielkie odkrycie i wielka miłość od pierwszego użycia. Kocham ten kolor - ni to granat, ni niebieskość - mega intensywny kolor, pięknie połyskuje. Uwielbiam ją używać z fioletowymi cieniami :)


Bourjois (odcień Smoked Brown) - fajna kredka za niewielkie pieniądze. Producent zaleca ją do zrobienia smokey eyes; na końcu mamy pędzelek - nie wierzyłam, że może się przydać do czegokolwiek, ale okazało się, że kredka jest miękka i z łatwością można ją rozetrzeć pędzelkiem!


YSL (nr 2) - wolę ją troszkę bardziej niż Bourjois ze względu na ciemniejszy, czekoladowy odcień, ale jakościowo Bourjois wcale nie odbiega od YSL. Z drugiej strony kredki znajduje się ścięty aplikator do rozcierania; w opakowaniu znajdziemy temperówkę.

MAC (odcień V) - chyba najmniej lubiana przeze mnie kredka, a właściwie kredko-cień, bo może być stosowana na całą powiekę. Najczęściej rozcieram na niej cienie, ma fajny kolor, jest dość gruba, więc szybko można nią zrobić makijaż. W końcówce opakowania ukryta jest temperówka. Niestety, ma potworny zapach starych świecowych kredek.


Joko (nr 452) - totalne zaskoczenie, kredka jest miękka i rewelacyjnie kryje, jest bardzo czarna. Oddałam wszystkie inne czarne kredki np. słynną kredkę Urban Decay! Z drugiej strony ma gąbkowy aplikator do rocierania.

22 listopada 2010

Zwariowałam, czyli znowu Lush

Oficjalnie ogłaszam, że jestem lushomaniaczką. Kolejne zamówienie w toku, a przecież dopiero odebrałam dużą paczkę!
Wielkie podziękowania dla Izy za zorganizowanie zamówienia i plotki kosmetyczne przy świątecznej kawie w Coffee Heaven - mam wrażenie, że wszyscy się na nas patrzyli jak na wariatki, gdy rozpakowywałyśmy, wąchałyśmy i testowałyśmy kosmetyki ;)

Zamówiłam głównie kosmetyki z kolekcji świątecznej, dwa produkty, które mi się skończyły i mydło waniliowe, które baaaardzo podobało mi się w sklepie, a teraz trochę jakby mniej...


Kostka do kąpieli Christmas Eve - kwiatowa kostka, która pomoże nam się zrelaksować
Kostka do kąpieli Bearded Lady - brodata pani, nic dodać, nic ująć ;)


Kostka do kąpieli Gingerbread House- uroczy, mały  piernikowy domek, niestety nie do zjedzenia
Kula do kąpieli Satsumo Santa - mandarynkowy mikołaj dla osób, które nie moga się go doczekać

 
Mask of Magnaminty - cudowna, glinkowa maseczka, którą trzeba mieć
Szampon Seanik - właśnie kończę pierwszą kostkę, bardzo go lubię
Peeling Sugar Plum Fairy - peeling cukrowy z kolekcji świątecznej


Mydło Angel's Delight - owocowe, kolorowe mydło o zapachu porzeczki
Mydło Snow Globe - bardzo orzeźwiające, cytrynowe mydełko
Mydło Vanilla in the Mist - słodka, ciepła i otulająca wanilia

Rozdanie u Kamili

Kamilka na swoim paznokciowym blogu robi dla nas konkurs - do wygrania oczywiście lakiery do paznokci ;) ale nie tylko - w skład nagrody pocieszenia wchodzą również różne próbki.


21 listopada 2010

IX Międzynarodowy Kongres i Targi Pielęgnacji Paznokci

Byłam dziś na targach paznokciowych w hotelu Sofitel Victoria. Ze względu na mamę musiałam zachować zdrowy rozsądek i wyszłam z 3 lakierami, a właściwie 2, bo jeden kupiłam dla niej ;)
Targi były maleńkie, wybór lakierów niezbyt duży. Widziałam słynne lakiery Color Alike, ale jakoś się nie mogłam zdecydować na żaden kolor - chyba zamówię je kiedyś z internetu albo kupię na następnych targach.
Było stoisko Świat Lakierów z fajną promocją - dwa lakiery w cenie jednego, ale wybór kolorów nie był powalający - chociaż myślę, że osoby, które nie mają aż tak dużej kolekcji jak ja na pewno coś by sobie ładnego wybrały :) na produkty SpaRitual była zniżka 20%. Na stoisku Euro Fashion zniżka na wszystko 10%, w Bass Cosmetics wzięłam lakier Nubar za 15zł (podobno regularna cena to 25zł).
No i oczywiście do kupienia była cała masa rzeczy do zdobienia i przedłużania paznokci, ale to mnie nie interesowało.


Top Coat EF, Nubar Red Ruby Glitz, SpaRitual Bon Apetit

Chodzicie na targi kosmetyczne? Kiedyś chodziłam na prawie każde, teraz rzadko chodzę, bo najczęściej mi się nie chce albo mam mega zapasy i nic nie potrzebuję albo bilet kosztuje krocie - przy niewielkich zakupach zupełnie się nie opłaca.

20 listopada 2010

Fresh is BEST


Głęboko oczyszczająca maseczka Love Lettuce dla każdego typu skóry. Ziemia fulerska i kaolin usuwają brud i oczyszczają pory, a olejek migdałowy i żel z wodorostów zmiękczają skórę.

Love Lettuce to jedna z tzw. świeżych maseczek Lusha. Nie zawiera konserwantów, dlatego musi być przechowywana w lodówce i zużyta w ciągu 2-4 tygodni. Ja część mojej maseczki zamroziłam - podobno nie traci swoich właściwości i polecają to niektórzy sprzedawcy Lusha. Opakowanie powinno starczyć na 3-4 razy, ale według mnie starcza na dłużej, w końcu to 45ml.

Love Lettuce jest jedną z najlepiej ocenianych maseczek Lusha. Kupując Love Lettuce mamy od razu zapewniony peeling, bo maseczka zawiera w sobie dużo kawałków skorupek migdałów - jeśli macie bardzo delikatną skórę to radzę uważać, bo są naprawdę ostre.

Ziemia fulerska jest podobna do glinki kaolinowej i ma świetne działanie absorpcyjne, poprawia cyrkulację krwi i jest polecana dla osób ze skóra tłusta i trądzikową. Drugi ważny składnik to chlorofilina, z tego co wyczytałam jest to bardzo silny antyoksydant, stosowana wewnętrznie usuwa toksyny z organizmu, działa przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie, poprawia krążenie, wzmacnia system odpornościowy itp. W połączeniu z olejkiem lawendowym w maseczce normalizuje produkcję sebum. Nadaje maseczce Lusha piękny, zielony kolor.



Mam skórę mieszaną skłonna do przesuszania i nie mogłam się zdecydować, która maseczkę wziąć. Najlepiej oceniana jest Love Lettuce i Catastrophe Cosmetic. Podpytałam dziewczynę w Lushu jaką maseczkę poleca - okazało się, że ma skórę podobną do mojej i jest bardzo zadowolona z Love Lettuce. Maseczka bardzo przyjemnie pachnie. Nakładam ją na ok. 10-15 minut, zmywając robię masaż i przy okazji peeling. Maska zastyga na twarzy jak glinka (ale nie ściąga skóry) i niestety potrafi się pokruszyć, dlatego lepiej nie chodzić w niej po całym domu - chyba, że potrzebujecie pretekstu do sprzątania ;)
Po zmyciu skóra jest super gładka i super miękka. Mam wrażenie, że jest rozjaśniona, a pory lekko zmniejszone.
Wystarczy niewielka ilość, żeby pokryć strefę T lub całą twarz; maseczka jest wydajna, szkoda, że jest ważna tak krótko.

Skład: Agar Agar Gel (Gelidium cartilagineum), Kaolin, Honey, Fullers Earth, Glycerine, Almond Oil (Prunus dulcis), Ground Almond Shells (Prunus dulcis), Ground Almonds (Prunus dulcis), Lavender Oil (Lavandula angustifolia), Chlorophyllin (CI 75810), Geraniol, Limonene, Linalool, Perfume
Kosztuje 5 funtów za 45ml

16 listopada 2010

Podziel się linkiem do bloga


http://everything.typepad.com/blog/2009/02/i-love-blogging.html

Macie jakieś ulubione blogi, które często czytacie? A może same coś piszecie, a ja nie jestem Waszą obserwatorką? Przyznam, że ostatnio nie mam czasu na wyszukiwanie nowych blogów, także będę wdzięczna jeśli w komentarzach podrzucicie mi linki do Was :) lubię zrobić sobie poranną 'prasówkę' ;) i zobaczyć co nowego dzieje się w kosmetycznym świecie.

13 listopada 2010

Plan zużyć do końca roku!

http://www.nataliedee.com/archives/2008/Jul/

Podejście do projektu denko po raz kolejny, ale tym razem w nieco zmienionej formie. Muszę się wziąć za zużywanie zapasów, ale jak to zrobić, gdy tyle kosmetyków jest otwartych? Daję sobie czas do końca roku na zużycie poniższych kosmetyków - z niektórymi na pewno pójdzie mi bardzo łatwo, z innymi pewnie się trochę pomęczę, mam nadzieję, że 2 miesiące to odpowiedni czas na ich zużycie. Plan jest następujący: nie otwieram kolejnych kosmetyków z tej samej grupy, dopóki nie zużyję już otwartych.
  • błyszczyki - wytypowałam 3, innych nie tykam ;)
  • balsamy do ciała - totalna masakra, policzyłam ile mam mniej więcej w zapasach, wyszła liczba dwucyfrowa - lepiej to przemilczeć
  • pudry do twarzy - dwa prasowane powinnam skończyć, sypkiego chyba nie zużyję, ale w styczniu powinnam się z nim rozprawić
  • balsam do ust - otwarty jest tylko jeden i zostało go niewiele, ale w zapasach czekają chyba 3
  • baza pod cienie - chcę zużyć resztkę bazy Urban Decay, którą recenzowałam tutaj
  • korektor - również resztka z rozciętego opakowania
  • krem do rąk - końcówka jednego, drugi napoczęty
  • toniki - dwie końcówki, na pewno zużyję, bo tonik to podstawa mojej pielęgnacji
  • peelingi do twarzy - mam trzy i chciałabym zużyć chociaż jeden
  • żele pod prysznic - strasznie się rozmnożyły, nie sądziłam, że jest ich aż tyle - redukcja do sensowej ilości ;)
  • próbki i maseczki w saszetkach - masa próbek i masa maseczek; nie lubię używać próbek, ale w końcu trzeba się za nie zabrać.
 Trzymajcie kciuki :) a na razie prezentuję część zużyć z listopada - resztę pokażę pod koniec miesiąca.


Błyszczyk Maybelline ColorSensational Gloss w odcieniu Nude Peral - mój faworyt, którego używałam codziennie - szkoda, że już się skończył, bo zdeklasował wszystkie inne błyszczyki. Nie klei się, optycznie powiększa usta - może to kwestia odcienia, ale ten jest super naturalny na ustach. Ładnie pachnie, nie klei się, nie wysusza.
 

Świeża maseczka Love Lettuce z Lusha - tu zużycie jest troszkę 'naciągane', bo część maseczki zamroziłam, ale ponad pół opakowania na pewno zużyłam (nie zużyłabym całej przed terminem, a mam pootwierane jeszcze inne maseczki). Kolejny rewelacyjny produkt, który kupię jeszcze nie raz. Zrobię dokładniejszą recenzję z fotkami niedługo :)


Krem do twarzy Aquasource Biotherm - miniaturka, którą dostałam, dzięki wypełnieniu ankiety na stronie Biotherm - później można było ją odebrać ze specjalnym kuponem w wybranej Sephorze. Duże rozczarowanie, nie podoba mi się morski zapach ani konsystencja - niby pianka, ale po nałożeniu na twarz mam wrażenie, że składa się z samych silikonów.


Krem na dzień do skóry normalnej i mieszanej Mineral Flowers - fajne kosmetyki w fajnych cenach - przez długi czas na Mineral Flowers była promocja w Sephorze i można było dostać zestawy w świetnej cenie. Kremu na dzień używałam wieczorem - ten na noc zbyt mocno pachnie geranium, którego nie lubię. Jest bardzo treściwy, więc w mojej opinii nie nadaje się na dzień (chyba, ze do bardzo suchej skóry). Fajnie nawilża i ma świetny skład.


Krem-mus do skóry wrażliwej Lirene - dość nowa seria dla wrażliwców, w skład której wchodzi krem-mus, masło, balsam, serum i żel pod prysznic. Mam jeszcze masło z tej serii, ale zostawiłam je na chłodniejszą porę roku. Krem-mus nie ma bardzo lekkiej konsystencji - trzeba poświęcić chwilę na jego wsmarowanie; jest bardzo dziwny w dotyku - nieco silikonowy. Nieźle nawilża, ale chyba już do niego nie wrócę, bo pachnie za mocno - identycznie jak żel pod prysznic, który można powąchać w drogerii - krem jest szczelnie zapakowany ;)


Tabletki barwiące wodę  z Rossmanna - produkt dla dzieci ;) barwi wodę na czerwono-malinowy odcień, delikatnie pachnie. Nie radzę brać do ręki rozpuszczającej się tabletki - zabarwiona skóra i paznokcie gwarantowane! Na szczęście podczas dłuższej kąpieli schodzi ze skóry, ale podczas zwykłego mycia rąk nie pozbędziemy się barwnika z palców. Fajny gadżet, ale nie jest niezbędny ;)


Tonik łagodzący do skóry wrażliwej Dermika - jako tonik się sprawdza, ale niczym mnie nie ujął, dlatego chyba już do niego nie wrócę. Powinien spodobać się 'wrażliwcom' ze względu na skład. Nie ma zapachu i koloru. Nie podobało mi się zamknięcie - mało higieniczne.


Peeling solny do ciała NailTek - używam odżywek NailTek od wielu lat i uważam, że są świetne. Niestety, nie można tego powiedzieć o tym peelingu. Używany na suchą skórę 'daje' radę, ale na mokrą to porażka. Kryształki soli ślizgają się i rozpryskują, na sucho jest trochę lepiej, ale nie na tyle dobrze, żeby go polecać. Mała pojemność, wysoka cena i kiepskie właściwości złuszczające. Zdecydowane NIE.

Maseczka Naturia Joanna - zawsze chciałam ja mieć, ale albo nie było jej w sklepie albo miałam inne. Niestety kolejne rozczarowanie - ładnie pachnie, ale nie regeneruje, nie ułatwia rozczesywania, właściwie nie robi nic.

7 listopada 2010

Mój giveaway - zajrzyj i wygraj :)

Bardzo Wam dziękuję za tak liczne odwiedziny, naprawdę nie spodziewałam się, że ktokolwiek będzie mnie tu odwiedzał, czytał czy komentował to co piszę. Ciesze się, że to doceniacie, dlatego tak jak obiecałam mam dla Was małą niespodziankę. Przekroczyłam 100 obserwatorów i postanowiłam z tej okazji zrobić giveawaya! :)



W skład zestawu wchodzą:
  • podkład Bourjois Bio Detox w odcieniu Vanilla
  • tusz Shiseido Perfect Mascara Defining Volume - brązowa
  • poczwórne cienie Maybelline - Coture Chic
  • lakier do paznokci Bell - nr 309
  • szminka Golden Rose - nr 116
Uwaga! Maskara Shiseido została przetestowana kilka razy, resztka kosmetyków jest nową i świeża :)

Giveaway dostępny jest tylko dla obserwatorów mojego bloga (opcja obserwowania znajduje się w prawej kolumnie). Można uzyskać 2 dodatkowe losy, dzięki:

1. Notatce na blogu o moim giveawayu
2. Dodanie informacji o giveawayu  lub dodanie mnie do spisu blogów w bocznej kolumnie


Wylosowana zostanie jedna osoba - odpowiedź nie ma wpływu na wynik losowania - po prostu ciekawią mnie Wasze top produkty ;) kończymy 28 listopada o 23:59.

Pytanie brzmi - jaki jest Wasz ulubiony kosmetyk, który odkryłyście w tym roku? Proszę o odpowiedzi w postach pod tą notatką wraz z informacją czy jesteście moimi obserwatorkami (pod jakim nickiem) oraz czy spełniłyście któryś z dodatkowych warunków (z linkiem do bloga/notatki). Proszę o podanie maila kontaktowego - ułatwi mi to kontakt z osobą, która wygra :)

W przypadku problemów proszę o kontakt na polishmakeupbag@o2.pl

2 listopada 2010

Recenzja: Eyeshadow Primer Potion Urban Decay

Baza pod cienie to chyba najbardziej znany produkt marki Urban Decay. Zachwycają się nim dziewczyny na całym świecie - blogerki, youtubowiczki i forumowiczki ;)
W zeszłym roku podczas pobytu w Londynie kupiłam paletkę cieni, do której dołączona była m.in. miniatura tej bazy. Jak wyczytałam na stronie w Stanach duże opakowanie (10ml) kosztuje 18 dolarów i jest dostępne w trzech odcieniach: bezbarwnym, beżowym matowym i błyszczącym.
Mam wersję klasyczną w opakowaniu 3,7ml, które jest ważne 6 miesięcy (tego się nie da zużyć w pół roku, bo zużycie bazy ArtDeco, która ma 5ml zajęło mi dokładnie cały rok).


Baza lekko podbija kolor cieni i zwiększa ich przyczepność. Mam dość tłuste powieki i niemal wszystkie cieni mi się rolują lub znikają w ciągu dnia. Baza jest podstawą mojego makijażu. Ale wiecie co? Nie zauważyłam, żeby UD było lepsze niż baza ArtDeco. Są jakościowo bardzo porównywalne. Różnią się kolorami - UD oferuje kilka odcieni, ArtDeco tylko przezroczystą, ale zarówno wersję tradycyjną, jak i bezzapachową (pierwszą zużyłam i już do niej nie wrócę, bo zapach jest irytujący, ale bezzapachowa jest super - mam jeszcze niecałe pół sloiczka). W słoiczku AD grzebiemy palcem, UD ma wygodny aplikator.

Nie wiem kto wymyślił to opakowanie, ale jest wyjątkowo kretyńskie. Patyczkiem nie dało się już nic wygrzebać, ale zobaczcie ile produktu jeszcze zostało w środku! Przekonałam się o tym dopiero po rozcięciu opakowania! Zapełniłam ok. pół pojemniczka po jakiejś próbce z Douglasa. Taka ilość bazy starczy na naprawdę długie stosowanie, bo nakłada się jej bardzo niewiele.

Podsumowując jest to dobry produkt, ale jeśli macie dostęp do np. bazy ArtDeco czy innej, z której jesteście zadowolone to nie ma sensu śnić o tej ;) no i do szału doprowadzało mnie opakowanie, z którego złaziła farba (co widać na pierwszym zdjęcie, na którym trzymam fiolkę) - całe ręce miałam w drobinkach farby, które zostawały mi na twarzy i musiałam się męczyć z ich zdejmowaniem.



 

Giveaway u Hexx :)

Na jednym z moich ulubionych blogów macie możliwość wygrania dwóch zestawów kosmetyków.
W jednym znajdują się lakiery, a w drugim... zerknijcie same i zdecydujcie co chcecie wygrać :)

1 listopada 2010

Mini przewodnik + berliński haul...

... czyli jednym słowem: wróciłam ;) tydzień zleciał bardzo szybko, zrobiłam drobne zakupy w Berlinie, które Wam niżej pokażę. Postanowiłam napisać krótki 'przewodnik' po niemieckich drogeriach. Na pewno nie ujmę w nim wszystkiego, na pewno o czymś zapomnę, o czymś nie wiem, ale jeśli wybieracie się choć na parę dni do Niemiec i chcecie przywieźć sobie kosmetyki, których u nas nie ma to na pewno Wam się przyda :)
  • Lush - znalazłam jeden przy Alexanderplatz (bliżej wieży telewizyjnej), a drugi przy Friedrichstarße. Asortyment ten sam co w Lushu na całym świecie, niestety ceny wysokie - bardziej opłaca się zamawiać z  Anglii.
  • Drogerie DM - moje ulubione miejsce ;) dwie znajdują się na Alexanderplatz, jedną widziałam na Ku'dammie (jest ich oczywiście o wiele więcej, ale te są w bardzo znanych i często odwiedzanych przez turystów miejscach). Znajdziemy w nich przede wszystkim sporo kosmetyków: Weleda, Alverde, Balea, p2, Essence, John Frieda, Nivea, Garnier itp.
  • Rossmann - w większości asortyment pokrywa się z polskim; w niektórych są szafy Essence, w innych tylko np. stand z naklejkami i pilnikami do paznokci. Warto zwrócić uwagę również na Fenjal, któego od wielu lat nie widziałam w Polsce, markę Alterra oraz kosmetyki do włosów Ghul.
  • Karstadt - duży wybór różnych marek - od Nivei, przez Yes to Carrots do Diora czy Shiseido; kosmetyki naturalne Dr. Hauschka czy Weleda, Catrice (na Alexanderplatz) oraz Burt's Bees - krem do rąk, krem do skórek i balsamy do ust.
  • KaDeWe - MAC, Dior, Kanebo, Khiel's, Benefit, Armani, Chanel - sklepu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - to luksus w czystej postaci (kosmetyki znajdują się na parterze tuż obok Louis Vitton, Michaela Korsa, Prady czy Burberry)
  • Douglasy - podobny asortyment do naszego + balsamy do ust Burt's Bees, w jednym widziałam lakiery Catrice.
  • Galeria Lafayette - oprócz luksusowych marek znajdziemy Benefita, Illamasqua i Laura Mercier.
  • Nivea Haus - na Unter den Linden w pobliżu Bramy Brandenburskiej - jak nazwa wskazuje znajdziemy tam tylko kosmetyki Nivea :)
Przemyślenia i wypatrzone nowości
Lush trochę zaskoczył mnie dość wysokimi cenami, ale warto się tam wybrać choćby po to, żeby powąchać niektóre produkty i nie kupować ich w ciemno przez internet. Już wiem, że np. mydło Vanilla in the Mist to wcale nie sztuczna, irytująca czy okropnie słodka wanilia - wiem, że kawałek mydła dodam do następnego zamówienia. Niestety wiele zapachów maseł do ciała mnie rozczarowało, dlatego cieszę się, że je wcześniej powąchałam. Kupiłam tylko świeżą maseczkę Love Lettuce (wczoraj wypróbowałam i jestem w niej zakochana) oraz galaretkę pod prysznic Calacas. Nie można wymieniać pustych opakować na darmową maseczkę - jestem tym totalnie rozczarowana i zawiedziona - wg ekspedientki najbliższa wymiana w Londynie...

Alterra (z Rossmanna) rozczarowała mnie składami, natomiast Alverde (DM) pokochałam. Żałuję, że mam tyle kosmetyków w zapasie, bo chętnie kupiłabym coś więcej z tej marki. Stanęło na odżywce do włosów bez silikonów (szampony również są bez ich zawartości), mydle (to idiotyczne przywozić mydło, wiem, ale pachnie obłędnie grapefruitem, a to mój najukochańszy zapach), dwóch olejkach do ciała. Jeden olejek kosztuje niecałe 3 euro, ma bardzo fajny skład, poza tym Alverde to produkty wegańskie. Z Rossmanna wzięłam tylko ręczniczek z mikrofibry do mycia twarzy.
W DM znajdziemy również fajną, niedrogą markę p2 - przypomina mi trochę Essence lub Catrice. Ma duży wybór produktów do pielęgnacji dłoni i paznokci. Ja wzięłam rozcieńczalnik do lakierów, krem do skórek oraz peeling do dłoni + 3 lakiery (pomalowałam sobie jednym z nich paznokcie, lakier trzymał się tydzień! leciutko starł się na końcówkach). Ceny niskie - lakiery ok. 1,50 euro, produkty do paznokci 2-3 euro.
Balea mnie nie zachwyciła, ale wzięłam na spróbowanie maseczkę w saszetkach oraz piankę do golenia melonową; ceny baaaardzo niskie od 50 centów do ok. 3-4 euro.

Maybelline wypuścił serię, podobno limitowaną, I'm a jungle chick - masa fajnych kosmetyków - kolorowych lakierów, cieni, błyszczyków, balsamów do ust i tego co lubię najbardziej - róży do policzków.
Essence - pojawiła się kolekcja Mettalics, a w niej grube kredki do oczu, ładne zestawy cieni, szminki (bardziej jak błyszczyki lub szminki nabłyszczające), spray do ciała i lakiery. Lakiery z magnesem, który mają dawać fajny efekt. Od razu przestrzegam - są dwa typy lakierów, na co nie zwróciłam uwagi. Są to zwykłe lakiery bez naklejki na nakrętce oraz te, na które działa magnes. Niby oczywiste, ale w ferworze zakupów łatwo się pomylić czy przeoczyć ten fakt.

Z nowości wypatrzyłam linię Garniera z Eco certem bez parabenów - chciałam kupić tonik, ale był z dużą zawartością aloesu, a nie przepadam za tym zapachem. Nivea ma nowe zapachy dezodorantów - pure & natural action - lotos lub jaśmin, oba pachną przyjemnie.





Zakupy nie są imponujące, ale to dlatego, że mam zbyt duże zapasy. Niestety, okazało się, że potrafię bez problemu pomalować się paroma kosmetykami i cała ta masa kolorówki, która została w domu jest mi niepotrzebna. No cóż, czas zminimalizować zbiory (po raz kolejny ;). Pochwalę się tylko, że zużyłam sporo produktów pielęgnacyjnych i próbek, które mi strasznie zalegają.